Wyspa niechcianych kobiet
"Wyspa niechcianych kobiet" Agaty Komosy-Styczeń to poruszający reportaż, który z ogromną empatią i rzetelnością przywraca głos duńskim kobietom, o których system i społeczeństwo wolałyby zapomnieć. Na wyspie Sprogø (położonej w cieśninie Wielki Bełt) w latach 1923–1961 funkcjonował odizolowany zakład dla kobiet, który stał się jednym z najmroczniejszych rozdziałów w historii skandynawskiego państwa dobrobytu. To opowieść o losach okołu pięciuset kobiet, określanych jako "słabych duchem", wywiezionych i pozbawionych praw obywatelskich, które zostały zepchnięte na margines społeczeństwa. Wstyd i hańba związana z pobytem na wyspie nie pozwoliła tym kobietom zawalczyć o sprawiedliwość. Przez długie lata nikt o nich nie pamiętał. Reportaż Agaty Komosy-Styczeń przypomina o tragedii kobiet, które najlepsze lata swojego życia spędziły w przymusowej izolacji.
"Życie na Sprogø było niekończącym się paradoksem. Umieszczenie rezydentek na skrawku ziemi otoczonym morzem miało im dać ułudę wolności, będąc jednocześnie najgorszą formą izolacji. Miało zmienić je z dziewcząt w kobiety, a jednocześnie przekreślało ich szansę na macierzyństwo. Miało uczynić je samodzielnymi i samowystarczalnymi osobami, tymczasem odbierało im jakiekolwiek prawo do samostanowienia i czyniło zależnymi od innych na długie lata."
Założycielem zakładu dla kobiet na wyspie Sprogø był Christian Keller - duński lekarz, chirurg i kluczowa postacią duńskiego ruchu eugenicznego. Zakłady Kellera (De Kellerske Anstalter) stanowiły system izolacji osób uznanych za "nieprzystosowane społecznie". Na Sprogø trafiały więc dziewczęta, które prowadziły się "niemoralnie", były niezamężnymi matkami, które uznano za opóźnione w rozwoju, które były „niepokorne”, aspołeczne lub po prostu zbyt biedne, by społeczeństwo chciało brać za nie odpowiedzialność. Najbardziej drastycznym elementem systemu była eugenika. Zdaniem Kellera osoby "słabe na umyśle" nie powinny mieć dzieci, by nie obciążać systemu i nie przekazywać "wadliwych' genów. W Danii w 1934 roku wprowadzono prawo zezwalające na sterylizację osób "niedostosowanych". Szacuje się, że w całym kraju (nie tylko na Sprogø) poddano temu zabiegowi tysiące kobiet.
"Dziewczęta ze Sprogø postrzegano jako jednorodny zbiór złożony z niemoralnych i rozwiązłych kobiet. Całkowicie stracono z oczu człowieka. A przecież w rzeczywistości każda kobieta skazana na wyspę miała swoją własną historię, każda z nich doświadczyła naruszenia granic własnego ciała i umysłu. Innymi ważnymi aspektami były: izolacja, w której znalazły się kobiety, i wolność, która została im odebrana."
Wizualnie wyspa mogła przypominać sielankę. Kobiety mieszkały w ładnych domach, miały dostęp do radia, opieki dentystycznej, a nawet kosmetyków. Jednak była to bezwzględna izolacja. Wyspa była naturalnym więzieniem, z którego nie dało się uciec, oddalona od lądu, otoczona zdradliwymi wodami. Zakład funkcjonował jako samowystarczalne gospodarstwo rolne. Pensjonariuszki zajmowały się: uprawą roli i hodowlą zwierząt, szyciem, gotowaniem i praniem, nauką „dobrych manier” i prowadzenia domu, co miało przygotować je do roli służących po ewentualnym wyjściu na wolność. Kobiety zostały pozbawione szans na macierzyństwo, a hańba związana a pobytem na Sprogø, w większości uniemożliwiała im również szanse na małżeństwo. Duński ośrodek funkcjonował sprawnie przez czterdzieści lat. Reportaż Agaty Komosy-Styczeń to książka o niewidzialności, samotności i systemowej opresji, która zmusza do refleksji nad tym, ile jeszcze takich „wysp” kryje się w naszej historii.

Komentarze
Prześlij komentarz