Stare grzechy mają długie cienie

"O tym, co działo się w szkole, Toby opowiada, jakby odskoczyła jakaś sprężyna, jakby otworzyła się szuflada z teczkami puchnącymi od policyjnej dokumentacji. Mówi i mówi, spokojnie, metodycznie, jakby relacjonował coś, co zdarzyło się komuś innemu. Nie przestaje przez blisko dwie godziny." 

Nie przychodzi mi łatwo napisanie tej recenzji. Nie dlatego, że nie jest to dobra książka. Bo jest to doskonale napisany reportaż, odznaczony w 2020 roku Nike Czytelników. "27 śmierci Toby'ego Obeda"  to debiut książkowy Joanny Gierak-Onoszko i owoc dwóch lat spędzonych w Kanadzie. Temat, który autorka porusza w tej publikacji szarpie i wstrząsa czytelnikiem. To temat po który, ja osobiście sięgam niechętnie. Po takiej lekturze nie da się spać, nie da się zapomnieć. Można w jednym zdaniu streścić o czym jest ten reportaż. 

Joanna Gierak-Onoszko opowiada nam historię sprzed ponad stu lat, o tym jak indiańskie, inuickie i metyskie dzieci były odbierane rodzicom i umieszczane w katolickich szkołach z internatem. Szkoły, które były finansowane przez państwo, ale zarządzane i prowadzone przez katolickie i protestanckie kościoły miały za zadanie przysposobić i wykształcić dzieci do życia w nowoczesnym społeczeństwie. Placówki te jednak stały się miejscem kaźni dla bezbronnych dzieci. Tych, którym udało się ukończyć taką szkołę i przeżyć nazywa się Ocaleńcami. Strona za stroną poznajemy bezmiar ludzkiego cierpienia. Mamy tu systemową przemoc, w najgorszym możliwym wydaniu. Poznajemy historie dzieci, które były tak nieludzko krzywdzone, że momentami trzeba odstąpić od lektury, złapać oddech, by móc czytać dalej. 
 
"Mieszkańcy tej krainy mówią, że nigdzie na świecie nie jest tak daleko od życia jak tutaj. Można znaleźć ścieżki, po których nikt wcześniej nie stąpał. Góry, których nikt nie zdobył. Widoki, którymi nie miał się kto zachwycać. To właśnie Labrador, Wielka Kraina. Tu słychać, jak rusza się Ziemia, powiadają. Ale miasteczko, które nazywa się Szczęśliwą Doliną i Zatoką Gęsi, nie przyniosło Toby'emu Obedowi szczęścia. To tutaj Toby umarł po raz dwudziesty szósty. Było to tuż przed dwudziestymi drugimi urodzinami, osiemnaście lat po pierwszej śmierci."
 
Są to opowieści o dotkliwym biciu, żeby nie powiedzieć o katowaniu, o wykorzystywaniu seksualnym, gwałtach, torturach, głodzeniu, upokarzaniu i nękaniu psychicznym. Najgorsze zło świata, jakie można sobie wyobrazić, znajdziecie w tej książce. To opowieść o pozbawianiu tożsamości dzieci Pierwszych Narodów i o dziedziczeniu traum. Umieramy dwadzieścia siedem razy z Toby'm Obedem i wszystkimi Ocaleńcami, którzy są bohaterami tej książki. 
 
"Kiedy już dowody zostały zebrane, archiwa przeryte, a zeznania spisane, trzeba było przekonać sąd, by zgodził się na przyjęcie pozwu zbiorowego przeciwko Kanadzie. (...) Prawnicy ocaleńców uważali za to, że na mocy traktatów to Kanada jest odpowiedzialna za sytuację w prowincji już od 1949 roku - nawet jeśli nie otwierała szkół, pozwalała na ich działalność i nienależycie je kontrolowała. Może gdyby państwo bardziej się wtrącało, ktoś by coś zauważył? Może - gdyby państwo brało na serio składane obietnice - dzieci nie musiałyby przechodzić przez to, co śni im się po dziś dzień?"
 
Ta książka szokuje, ale uważam, że jest to lektura obowiązkowa dla nas wszystkich, bez względu na pochodzenie, religię czy kolor skóry. To kolejny przykład na to, jaki ludzie ludziom (dzieciom) zgotowali los. To przestroga i refleksja na temat win, które nie zostały wypowiedziane i nie zostały spłacone. Z tą opowieścią po prostu trzeba się zmierzyć.

Komentarze